sobota, 23 października 2010

If I buy those jeans I can look like Kate Moss

Sorx, że znów musicie oglądać tu moje niezbyt fajne (bo napuchnięte po 3892823928kcal obżarstwie z wczoraj na super-dziewczynskim nocowaniu, po którym już NIGDY WIĘCEJ nie włożę do ust czekolady)oblicze, ale póki co jak zwykle mam milion rzeczy na głowie (= granice pesymizmu w polskiej powieści poetyckiej, robienie zakupów na pocieszenie, doprowadzanie się do bankructwa, oglądanie filmu o fejsbuku, próba desperackiego zrzucenia kilogramów z mojej chomiczej buzi) i jedyne, na co mnie stać, to wyjrzenie z samochodu w mojej zrobionej z koszulki i halki sukience (która przy okazji odsłania mi tyłek) i udanie, że jestem super-pro-fashion laską, która wcale nie siedzi teraz przed komputerem w ogromnym swetrze z H&M'a, wyglądając jak bezdomna. Ogólnie to na tych fociach nie ma nic nowego, melonik ma 9383983 lat i jest atrakcją każdego większego spotkania/imprezy, na których jestem (to w końcu taka super zabawa, zakładanie sobie go na głowę), a resztę noszę do wyrzygania często, no ale tak lubię.



wtorek, 19 października 2010

The CUTEhunter

Oprócz ładnych ciuszków, jestem też ogromnym miłośnikiem wszelkich rzeczy, które są estetyczne i przyjemne w odbiorze wizualnym, dlatego nie zastanawiałam się długo, kiedy moja mama poprosiła mnie o sfotografowanie wiejskiego domu jej przyjaciółki (ok, w grę wchodziło też umorzenie kilku moich długów zaciągniętych NA POCZET, ładne wyrażenie, wydatków yyyy obejmujących tekstylia). Najbardziej zachwycający w nim nie jest jednak przemyślany wystrój każdego pokoju (w dziecięcym CHCĘ zamieszkać, to kryjówka księżniczek) czy nagromadzenie ogromnej ilości ładnych rzeczy właśnie, a fakt że sześć lat temu dom ten trudno było nazwać budynkiem, a bardziej pasującym określeniem byłaby, no cóż, wybaczcie moje ubogie wiejskie słownictwo - rudera. Mega fajnie, że są na tym świecie ludzie, którym się chce i którzy nie zniechęcają się nadmiarem pracy, by osiągnąć to, na czym im zależy. Takie małe przemyślenie z okazji środka tygodnia, żałuję że mogę wam pokazać tylko zdjęcia jakichś tam detali, no ale dzięki swojemu małemu rozumkowi wzięłam tylko stałoogniskowy obiektyw. Zostawiam was z fociami i lecę uczyć się o wykroczeniach i przestępstwach ♥.













sobota, 16 października 2010

I ♥ YourEyesLie

Youreyeslie to marka, na którą trafiłam przez totalny przypadek - przedzierając się przez morze chińskiej tandety i idiotycznych pamiątek w londyńskim Camden natknęłam się na mały, totalnie ascetyczny sklep ze świetnymi t-shirtami i kilkoma "sukienkami w galaktyki" (nie mam pojęcia jak nazwać te kosmiczne ciuchy, ale marzę o jakimś takim od dłuższego czasu). Jako, że wszyscy wiemy, że w Londynie ogólnie żywiłam się suchym chlebem i wodą oszczędzając na topshopowy sweter i inne takie, to pozwoliłam sobie tylko na przejrzenie wieszaka ,,sale" i wyszłam ze sklepu jako szczęśliwa posiadaczka dwóch t-shirtów za zawrotną cenę 15funtów za oba.
Dopiero po powrocie do domu znalzłam YourEyesLie w internecie i - co za niespodzianka! To marka na wskroś hipstersko-lookbookowa (cóż, mają trójkąt w logo, a na ich stronie internetowej jest specjalny dział ,,lookbook look"), którą można kupić też w topshopowym sklepie internetowym (ktoś reflektuje na t-shirt z cekinowym trójkątem? ;)). Pomimo całej tej otoczki, za którą nie przepadam, z chęcią kupiłabym każdy ich ciuch - zaczynając od t-shirta uroczo nazwanego ,,thanks Iceland",poprzez różne wariacje na temat kotów, kończąc na kosmosie. Jak głosi metka mojej bluzki ,,I heart Youreyeslie", po prostu!












piątek, 15 października 2010

Zima

Dzień po tym, kiedy zamówiłam sobie odkryte buty licząc na to, że "może z rajstopami jakoś..." moja niezawodna prognoza pogody oznajmiła mi, że w niedzielę czeka nas minus milion (czytaj trzy) stopni Celsjusza i że chyba już czas na wyjmowanie mojego H&M'owego fałszywego futerka (co, jak każdy oddany czytelnik pudelka wie - jest jak obrabowywanie banku z pomocą fałszywego pistoleta - O CO CHODZI?) i wełnianych rękawiczek. No nieeee, wygląda na to, że jedna z fajniejszych pór roku - wczesna, słoneczna jesień, właśnie się skończyła i przez następne pół roku przyjdzie nam wszystkim męczyć się z czerwonymi nosami i elektryzującymi się włosami. PO-CO?
Zima ma jednak jedną dobrą stronę którą, jak się okazało, kochają wszystkie dziewczynki - zimowe ciuchy! Moja lista życzeń rośnie i rośnie, a środków starczy pewnie na jedną albo dwie rzeczy, uhhh, chcę już być dorosła, żeby móc żyć o kromce chleba dziennie, a za całą pensję kupować ciuchy i albumy ze ślicznymi zdjęciami - marzenie! Póki co, pozostaje mi wyprzedawanie mojej coraz skromniejszej szafy i liczenie na to, że ktokolwiek zainteresuje się moimi ciuchami. Allegro mnie męczy dlatego od dziś ciuchy, które można ode mnie kupić zobaczycie tu. Tym razem, nie zbieram jednak na kolejny kardigan (wygląda na to, że mój beżowy, PRZEPRASZAM, camelowy, zanoszę na śmierć) ani na coś, co widnieje na szczycie mojej listy pożądania - strażacko czerwoną sukienkę, ale na prawdziwe spełnianie marzeń. Jakich? Ha, oczywiście że powiem dopiero wtedy, kiedy wszystkie rzeczy znajdą nowych, zadowolonych właścicieli, bo nie ma co przechwalać się na wyrost. Wysyłajcie więc linki do ubranek swoim matkom, córkom, przyjaciółkom, nawet dziewczynom, których nie lubicie, a ja obiecuję w międzyczasie w pełni się zregenerować psychicznie, powrócić do mojego zabawnego stylu pisania i takie tam.

Gorące buziaki!

środa, 13 października 2010

I wear Paco Rabane like I was Charlie Sheen

Chciałabym mieć czas na pisanie o czymkolwiek ,a nie tylko zarzucanie wszystkich narcystycznymi, nudnymi ujęciami, szczególnie jeśli przypominają mi trochę te robione przez wszystkich super-popularnych fotografów rodem z maxmodels (haha, kojarzycie to? Trzynastoletnie laski i doświadczenie w modelingu ,,średnie" albo soft porno, mrrr, kocham internet), no ale przykro mi - ciuszki i wszystkie sprawy z nimi związane póki co nie mają prawa bytu w mojej głowie W OGÓLE (miałam dziś DZIEWIĘĆ lekcji. Mhm, dziewięć. D Z I E W I Ę Ć). Co więcej, odkryłam w sobie wielkie zamiłowanie do noszenia legginsów i włosów spiętych w kitkę, żeby było wygodnie, co sprawia że chyba zaprzepaściłam moje ideały i przekonania (= "nieważne że niewygodnie, ważne że ładnie wygląda"), więc wymądrzanie się tutaj na jakiekolwiek tematy krążące wokół ubierania się kreatywnie, wyglądałoby po prostu głupio. No przepraszam, chyba potrzebne mi są kolejne wakacje albo chociaż deszcz pieniędzy i wielkie zakupy w Topshopie. Póki co, moje super-fashion focie, na których wyglądam jakbym miała zaraz komuś przyłożyć. No nie są w moim stylu, ale po nałożeniu na mojej twarzy tony photoshopa wyglądam całkiem ok,miła odskocznia po worach pod oczami i włosach splątanych na wszystkie strony, które widziałam dziś w lustrze. Enjoy!





A dla porównania, dziś wyglądam tak glamour: