wtorek, 31 sierpnia 2010

It's always better on holiday

No to nadszedł. Ostatni dzień wakacji.
Znacie tę scenę z tych wszystkich amerykańskich seriali dla nastolatek, gdzie grupa przyjaciół spotyka się ostatniego dnia szalonych wakacji, podczas których każdy z nich zaliczył trzy choroby weneryczne, dziesięć romansów i sto intryg, by w końcu uznać, że siła przyjaźni jest najważniejsza? Tę ze słońcem malowniczo zachodzącym nad oceanem? No cóż, nam niestety nie było to dane, dzięki uroczej, polskiej aurze, która funduje nam pod koniec sierpnia, w 2/3 kalendarzowego lata, DZIESIĘĆ STOPNI CELSJUSZA. W tym przypadku znalazłam sobie inny sposób na świętowanie początku ostatniego roku szkolnego w moim życiu - nie kupiłam jeszcze książek, zeszytów ani zapachowych długopisów i nie wiem na którą jutro powinnam się w szkole stawić. Całkowite wyparcie.
To będzie najgorszy i najcięższy rok szkolny jakiego kiedykolwiek zaznałam. I nie mówię o maturze - wszyscy jej się boją, każdy zdaje i dostaje się na wymarzone (bądź prawie wymarzone) studia, choćby i w dziesiątym naborze (no co, przecież nikt nie musi wiedzieć), ale o tym, że zachciało mi się gonić własne marzenia. Może się uda, może nie, wiem jedno - jeśli choćby wyszepczę ,,a może jednak pójdę na prawo..." zabijcie mnie. Od razu.

To był fajne wakacje - nie, że jakieś najlepsze na świecie i nie, że kręci mi się w oku łezka wspominając je, zresztą nikt od nich tego nie wymagał, takie mają być następne. Fajne i miło wrócić do nich jeszcze raz, co zresztą zaraz uczynię.

Papa wakacje, cześć asymptoty!


Trochę przypadkowych foć:













niedziela, 29 sierpnia 2010

sobota, 28 sierpnia 2010

Home Sweet Home

No to wróciłam ze sławnej Akademii Mody Stylio! Wróciłam, niestety nie czując się jakoś specjalnie bardziej kompetentną w dziedzinie stylizacji, za to osiągając poziom mastera w kwestii przerabiania t-shirtu - trzy dni poświęcone tylko i wyłącznie na to to zdecydowanie przesada, gdy ktoś nie umie nawet nawlec nitki na igłę. No nic, dałyśmy wszystkie radę, a, yyy, godnym zakończeniem była z pewnością Stylio Impreza ze sławetnym STYLIO DRINKIEM. Teraz, kiedy już siedzę na kanapie i nie muszę z nikim dzielić łazienki, sypialni, a od szkoły mam wolne na całe trzy dni, spokojnie mogę uznać, że BYŁO FAJNIE, oczywiście nie ,,cudownie", bo na napisanie czegoś takiego moja natura nie pozwoliłaby mi nigdy, ale wyjazd miło mnie zaskoczył.
Co było najlepsze? Chyba to jak pierwszego dnia za pomocą mapy i ze wsparciem Natalii odnalazłam DROGĘ DO SAPU, robienie zdjęć z panem Misiem, WIELKIE OSZUSTWO W SKLEPIE ''KEFIREK", gdzie słynna blogerka HoneyBunny chciała wykorzystać swój niewinny wygląd, żeby ukraść worek mandarynek, zjedzenie SUB-a po dwóch dniach odżywiania się tylko owsianką i obgadywanie wszystkich znanych INTERNETOWYCH OSOBISTOŚCI (hehe!),
no i oczywiście spotkanie z moją równie sławną koleżanką Juhu, z którą niestety nie zrobiłam sobie zdjęcia, ale wiem, że chciałaby, żebym tu o niej wspomniała.
Co było najgorsze?
T-SHIRTY, jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek wypowie jeszcze kiedyś przy mnie to słowo, powinien oczekiwać z mojej strony wybuchu dzikiego szału (ale, że nie, że wiecie, że szał, że super) i tarzania się po podłodze.
Zrobiłam mało zdjęć, nie wzięłam wszystkich swoich pro-fotograficznych akcesoriów, ale coś tam mam, więc żeby nie było - miłego oglądania!















niedziela, 22 sierpnia 2010

Never give up

it's such a wonderful life (niezły ze mnie hipster, jeśli chodzi o tę piosenkę, słuchałam jej już chyba w zimie).








+ nadal rozkminiam Acne Admire i ogólnie buty Acne. Zobaczenie ich w realu i dotknięcie sprawiło, że totalnie oszalałam na ich punkcie. Wiem, że wybieranie butów na prezent 18stkowy jest totalnie nieodpowiedzialne, aleeeee.












Do zobaczenia za tydzień! Buziaki!

sobota, 21 sierpnia 2010

You stick to your yoghurt I'll stick to my apple pie

Szalone hej!
Ogólnie to wszystkie zdjęcia z Londynu z, gdzieniegdzie, lakonicznymi opisami można zobaczyć tu, więc zapraszam serdecznie, bo obrabiałam je dwa dni :). No ale przejdźmy do sedna sprawy:
gdybym miała podliczyć osoby, które pytają się mnie co zrobiłam, że tyle schudłam (na dzień dzisiejszy 16kg, chcę jeszcze kilogram-dwa, choć moja mama gotowa jest mnie za to wywalić z domu, CO NAJMNIEJ), to nie starczyłoby mi na to wszystkich paluszków, które mam (= to zadanie zdecydowanie przerosłoby mnie matematycznie), zdecydowałam się więc o tym napisać tu, ze względów czysto praktycznych. Otóż:

Zawsze byłam dość okrągłym dzieckiem i to nie ze względu na geny (jak tłumaczy się połowa leniwych ludzi), a zły tryb odżywiania i ogólnie to, że jadłam jak chora mnóstwo białego pieczywa, makaronów, itd., doszło do tego że kiedy moje hormony zaczęły buzować (hihi), w szóstej klasie podstawówki zdałam sobie sprawę, że trzeba coś z tym zrobić. Schudłam ok 10kg, ograniczając spożycie napojów do wody, zamieniając białe pieczywo na to ciemnoziarniste i więcej się ruszając, no ale wiadomo, dzieci są raczej mało rozsądne i kiedy tylko zaczęłam normalnie jeść wszystko wróciło.
Pamiętam kiedy zdałam sobie znów sprawę, że ważę NAPRAWDĘ ZA DUŻO - podczas klasowego ważenia w pierwszej liceum. Zdecydowanie nie satysfakcjonowała mnie 6 w liczbie dziesiątek i DOŚĆ DUŻY numer w liczbie jedności, wtedy właśnie zaczęłam myśleć o dietetyku - nie mam silnej woli, a 70zł za wizytę raz na dwa tygodnie i samo poczucie, że jest ktoś kto nas kontroluje i zauważy każdą wpadkę jest NIESAMOWICIE motywujące. Po świętach Bożego Narodzenia poszłam więc na pierwszą wizytę. Pani dietetyk powiedziała mi niemal od razu, że choć moje BMI wskazuje na lekką nadwagę, to ona najchętniej by mnie nie przyjmowała, a bo dziewczynki w tym wieku, a bo blablablabla bzdury, no ale postawiłyśmy mi cel - 10kg. Dostałam jadłospis - 5 posiłków dziennie, 1400kcal, na pierwsze dwa tygodnie, potem było to 1200kcal oraz zbiór ogólnych przepisów:

1. Należy pić conajmniej 2l wody dziennie, inne dopuszczone napoje to herbaty (ale nie czerwona!), kawa bez cukru i ostatecznie napoje typu light
2. W przerwach między posiłkami można jeść bez ograniczeń warzywa takie jak: sałata, pomidory, brokuły,ogórek, kalafior, marchewka i pewnie coś jeszcze, ale już tego nie pamiętam :).
3. Jeśli mamy ochotę na owoc, a w jadłospisie napisane jest, że może być dowolny, to jemy wszystko OPRÓCZ bananów i winogron
4. Mięso powinno być pieczone bądź gotowane, nigdy smażone (ostatecznie bez tłuszczu na specjalnej patelni), wędlina powinna być drobiowa, mięso to natomiast drób bądź wołowina, wieprzowina zabroniona!
5. Codziennie zalecana jest łyżeczka otrębów popita dwiema szklankami wody (jeśli nie macie ochoty jeść suchych otrębów polecam błonnik w tabletkach :)).

Zasad pewnie było więcej, ale jak mówię, wszystko miało miejsce 1,5 roku temu, a moja pamięć nie jest już taka dobra :).


Pod kontrolą dietetyka schudłam 9kg, oczywiście nie zawsze trzymałam się diety - absurdalne były dla mnie np. zalecenia na okres świąteczny (zjedz tylko dwa kawałki ciasta,ale nie takie i takie), bo wiadomo przecież że w te klika dni NAPRAWDĘ trudno jest przytyć, jeśli choć trochę się rusza i nie je 6000kcal dziennie. Pożegnałam się z gabinetem przed wakacjami pewna, że szybko przytyję, ale wiecie co? Jeśli chudnie się tyle i jest się choć trochę rozsądnym, to ma się później niesamowitą motywację. NAJWAŻNIEJSZE JEST ZMIENIENIE TRYBU ŻYCIA I POGODZENIE SIĘ Z TYM, ŻE JUŻ DO JEGO KOŃCA TRZEBA BĘDZIE SIĘ PILNOWAĆ . No i w ten oto magiczny sposób udało mi się schudnąć jeszcze 7kg. Mój przeciętny jadłospis wygląda teraz tak:

Śniadanie

Coś co nie wymaga zbyt dużego gryzienia, bo nie mam na to siły = najczęściej jogurt z muesli i owocami (TAK WIEM ZE LACZENIE NABIALU Z OWOCAMI JEST NIEZDROWE, ALE JEST SMACZNE :)) albo owsianka instant (w ogóle, słodkie chwile i inne śniadaniowe rzeczy instant jem tak często, że miałam przez nie problemy ze skurczonym i zaklejonym żołądkiem, czy jakoś tak, jak to zdiagnozowała moja mama :p).

Drugie śniadanie
W tamtym roku szkolnym na drugie śniadanie jadłam najczęściej jogurt naturalny z muesli w małych torebkach, ale że porcja czegoś takiego to ok 400-500 kcal, w wakacje nauczyłam się jeść małe drugie śniadania - zazwyczaj to jabłko albo jakiś inny owoc, kisiel (są naprawdę niskokaloryczne!) albo mały jogurt.

Obiad
Na obiad jem dosłownie wszystko, ale moja rodzina zdrowo się odżywia (jemy wyłącznie białe mięso, wolimy ryż od ziemniaków), więc nie ma z tym problemów. Często jem też mega-tuczące potrawy w stlu spaghetti (ale w drobiowej wersji), zdarza mi się (z wyrzutami sumienia) zjeść pizzę, ogólnie nie pilnuję się w ogóle jeśli chodzi o sprawy obiadowe.

Podwieczorek
Wtedy spada mi glukoza i mam ochotę na coś słodkiego - najczęściej jem owoce, lody (wbrew pozorom są naprawdę niskokaloryczne, dwie gałki to tylko 100kcal!), lizaki albo budyń w proszku (187kcal, co też nie jest jakąś zawrotną liczbę).

Kolacja
To moja słabość - jem dużo i zazwyczaj bardzo ,,węglowodanowo" = ciemne bułki z jakimiś nabiałowymi produktami albo dżemem, zdarza mi się zjeść szynkę (ale tylko drobiową, absolutnie białą, bez żadnego tłuszczu, dodatków ani tej brązowej obwódki, FUJ), wiem że tak się nie powinno, ale :).

Codziennie jeżdżę przez 40 min na rowerze stacjonarnym (to akurat jeden odcinek jakiegoś serialu :)) + jeśli pogoda pozwala to również na zwykłym + czasem robię aerobikowe ćwiczenia na uda.


Oczywiście, zdarzają mi się dni totalnego obżarstwa -wyjazdy, SZCZEGÓLNIE DO WROCŁAWIA (BUZIAKI M.!), uroczystości czy po prostu ataki kompulsywnego obżerania się (nie, nie jestem bulimiczką, nie wymiotuję, kiedy jem pół opakowania lodów i zagryzam BUŁKĄ, bo mi smutno, ale zazwyczaj zwiększam wtedy ilość czasu poświęconego na ćwiczenia i jest ok :).


Z rozmiaru 40 zeszłam do rozmiaru 36 ( a ostatnio kupiłam sobie sukienkę 34! :D), pamiętajcie jednak, że jestem raczej niską osobą, więc jeśli wy dużo schudniecie, a ciuchy w mniejszych rozmiarach będą na was za małe, jest to być może wina waszego wzrostu, mam milion razy lepszą kondycję, 100 razy lepszą cerę (choć teraz, po pobycie w Londynie, znów jest okropna) i lekką obsesję na temat odżywiania. Oczywiście, nadal jestem jednym wielkim kompleksem, ale kto nim nie był w wieku 18 lat? :). Cieszę się z tego, że udało mi się pokonać własne słabości i mam nadzieję, że choć trochę Wam wszystkim pytającym się pomogłam - pamiętajcie - GŁODZENIE I DIETY-CUD TO NAPRAWDĘ NIE JEST SPOSÓB, nawet super zachwalana dieta wysokobiałkowa, choć faktycznie daje dobre efekty na długi czas, nie jest zbyt dobra dla zdrowia (nie wymyśliłam tego, powiedziała mi to mama, która jest nauczycielką biologii :)). Najważniejsze jest mocne postanowienie i wykształcenie w sobie dobrych nawyków żywieniowych. No i trochę ruchu!

Tymczasem, spadam pakować się do Krakowa :D. Buziaki!

środa, 18 sierpnia 2010

I feel that Autumn is coming

Hej,
jestem już w domu, ale niestety mieszkam sama i mam milion zajęć na głowie, moja fotorelacja z Londynu i post o tym jak schudłam muszą więc poczekać kilka dni na publikację, dopóki nie uporam się z obsługiwaniem pralki (trudne!) i nie nauczę się, że lepiej pakować zakupy na życie do dwóch reklamówek niż do jednej, bo jabłka rozsypujące się po ulicy i dziewczyna próbująca histerycznie je dogonić to słaby widok.
Jako, że jednak mam trochę wolnego, a Fashionspot po dwóch tygodniach zaakceptowało moją aplikację i jestem już pełnoprawnym użytkownikiem forum, to postanowiłam nadgonić trochę modowe newsy. Czujecie już nadchodzącą jesień? Za moim oknem świeci w tym momencie słońce i w sumie nic jej jeszcze nie zapowiada, ale to że modowe sezony się zmieniły i w sklepach możemy zobaczyć już kozaki i kożuchy to fakt. Faktem jest też to, że wszystkie te rzeczy trzeba jakoś sprzedać, więc i kampanie reklamowe mnożą się, a większość z nich (no może oprócz Chanel) wygląda tak śliczne, że aż chciałoby im poświęcić oddzielne wpisy. Żeby to zrobić musiałabym być jednak jakimś robotem albo no-lifem (ok, jestem nim) i siedzieć dwa dni bez przerwy przed ekranem odbierając tylko od czasu do czasu telefony od mojej mamy (,,ŻYJESZ?!!!! RADZISZ SOBIE?!?!"), więc dziś skupię się na mojej ulubionej.





Lubię reklamy, w których ubrania grają główną rolę i tak właśnie jest u Proenza Schouler - modelki to świeże twarze (siostry Kenny znane ze zdjęć promujący resort Marc by Marc Jacobs wreszcie dostały szansę!), oświetlenie jest przyjemne, a makijaż idealnie nawiązuje do charakteru kolekcji (gotycko-hipstersko-uczennico-yyy-wego). Jeśli dodać do tego to, że propozycje Proenza Schouler są moimi ulubionymi w tym sezonie (te zakolanówki, ta skórzana sukienka, te futerka, ahhh) wychodzi nam połączenie idealne, ale... zaraz, zaraz, jest coś jeszcze! Klimatyczne, backstage'owe video. No i jest już po prostu cudownie.


A co do jesieni i zimy, jakie macie pomysł na siebie w tym sezonie? Jeśli chodzi o mnie, to choć pociągają mnie ciemne usta i mroczno-szkolne ubrania PS to, pamiętając ubiegłą zimę, stawiam raczej na łączenie faktur i materiałów - moje zeszłoroczne futerka, połączone z grubymi swetrami, zestawione z delikatnymi sukienkami i ciężkimi butami (cały czas zastanawiam się nad acne admire,prawie popłakałam się z zachwytu dotykając je w sklepie, opłaca się? :p) mmmm, już nie mogę się doczekać chłodów (WYPLUJ TO, RECZKA). Zastanawiając się nad tym wszystkim zauważam dziwną zasadę - choć na wybiegach podobają mi się ubrania w przeróżnych stylach, doceniam połączenia, zachwycam się nad sylwetkami, to w sklepach staram kupować się raczej to, co mi się po prostu podoba, nie mając jakiejś konkretnej wizji, nie myśląc ,,o-to-prawie-jak-look-z-wybiegu". Jasne, że jestem ofiarą mody, ale dzięki temu mogę sobie wmawiać, że nie aż taką ;). W Londynie zrobiłam małe zakupy w porównaniu z tymi ubiegłorocznymi, wydaje mi się, że jakoś dorosłam do myślenia o jakości, a nie ilości (czarna circle scarf to chyba najlepiej wydane 23 funty w moim życiu) i choć faktycznie moje posiłki wyglądały dość smutno, bo oszczędzałam na zakupy, to przestałam wreszcie rozpaczliwie pragnąć jak najwięcej, a zaczęłam myśleć o ,,nosić jak najczęściej i najdłużej". Hahaha, więc dorosłam! Wiecie, dziś odebrałam dowód, stąd te przemyślenia.

Tymczasem wracam do obrabiania londyńskich zdjęć i samotnego życia w średnim mieście,
buziaki!

środa, 11 sierpnia 2010

Panic on the streets of London

Dziś będzie dużo dużo dużo, bo jestem leniem i nie chce mi się opisywać wszystkiego na bieżąco, pewnie i tak uda mi się zawrzeć w tym wpisie z dwa dni, no ale przynajmniej będę trochę do przodu.
... a tymczasem wydarzyło się milion ciekawych i mniej ciekawych rzeczy, m.in.:

Byłam w muzeum wojny, które było w sumie podobne do miliona innych muzeów o wojnie i wystaw o wojnie, na które chodzi się mając rozszerzoną historię w szkole, ale i tak mega smutne, bo ja się bardzo przejmuję takimi rzeczami, chociaż udaję, że nie.



I w regent's park, który jest najładniejszym parkiem na świecie i ma śliczne rozarium, które teraz okazało się być tylko w połowie tak ładne jak rok temu, bo UWAGA UWAGA w lipcu w Londynie było tak ciepło, że nikt nie podlewał kwiatków, bo nie mieli chyba na to siły. No cóż, szkoda że teraz jest sierpień i codziennie pada. A, korzystając z bycia bogaczami (potem zgubiłam dwadzieścia funtów rozrzucając całą moją kasę po pokoju i krzycząc ,,BOGACTWO" - punkt dla mnie) byliśmy jeszcze na obiedzie w restauracji, a potem zafundowaliśmy sobie prawdziwe brytyjskie MALINY i TRUSKAWKI z sieci delikatesów TESCO (= luksus i zazdrość tłumów, hahah).







Następnego dnia poszliśmy do jakiegoś dziwnego miejsca, które potem okazało się być godnym-odwiedzenia-miejscem-opisanym-w-przewodniku na wystawę zorganizowaną z okazji 20-lecia Maison Martin Margiela (które miało miejsce 2 lata temu, ale cóż). Wystawa jest przecudowna i jeśli będziecie do października (?) w Londynie i interesujecie się modą albo po prostu lubicie chodzić na ciekawe, ładnie zaprojektowane wystawy to naprawdę polecam wydanie tych sześciu funtów w Sommerset House, nie pożałujecie :). Potem miałam zaplanowaną super-sesję-na-lookbooka w Holland Park, no ale się rozpadało, więc resztę dnia spędziliśmy chodząc po biurowcowej części City, którą lubię, bo uwielbiam wysokie budynki (zabrzmiało dziwnie), pijąc kawę i analizując tabele wartości odżywczych Starbucksa (którego nie lubię, no ale jak pada...). Przy okazji foci na lookbooka wbił nam się w tło czerwony autobus, więc wyszła mi idealna, turystyczna fotka (tylko minę mam jakąś słabą:)). A, no i spotkała mnie przygoda życia - szalona wiewiórka wskoczyła na mój przód i moje plecy, zdjęcie z zaistniałej sytuacji jest dość żenujące, jak ktoś ma mnie w znajomych na facebooku, to może sobie oglądnąć.






Następnego dnia była ładna pogoda (!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!), a co zrobić kiedy jest ładna pogoda? Najlepiej pojechać na Greenwich, rozłożyć koc i nie robić zupełnie niczego. Ładna pogoda i greenwich to też dobre okazje na pokazywanie klaty bądź seksownego dekoltu (no, ja zaliczam się do pierwszej kategorii). Przy okazji odwiedziiśmy wielki hipermarket Sainsbury, bo po cichu liczyłam,że to ostatnie miejsce w Wielkiej Brytanii, gdzie można kupić dietetyczną, waniliową colę, skończyliśmy z dr pepperem zero, którego wypiliśmy tyle, że nigdy już nawet na niego nie popatrzę, ale LANS NA AMERYKANSKIE PICIE jest. Potem do późna chodziliśmy po St.James' park i Hyde Parku, no a potem UJAWNIŁA (bo przez osiemnaście lat mojego życia nie istniała) się moja kontuzja kolana, która była bohaterem minionych dni, ale o tym kiedy indziej.








Jak widzicie to co robię nie jest jakieś wybitnie ciekawe - jestem w Londynie drugi raz, a i za pierwszym razem nie miałam ochoty na typowo ,,turystyczne zwiedzanie" (nie widziałam jeszcze zmiany warty, nie byłam na London Eye ani w Madame Tussaud's , w katedrze świętego Pawła i w ogóle, słaby ze mnie turysta). Od sztampowych wizyt zdecydowanie wolę różne galerie, wystawy które mnie interesują (jak np. ta wyszukana wystawa Margieli, chyba poświęcę jej osobny wpis), chodzenie po cukierniach (i niejedzenie niczego na drugi dzień) i leżenie w parkach. W nadchodzących dniach będę oszczędzać na szalone ciuchowe zakupy, więc też moje przygody nie będą zbyt fascynujące, mimo wszystko, stay tuned! Buziaki :).


Ps. Dziś dowiedziałam się, że wygrałam miejsce w Letniej Akademii Mody w konkursie stylio i już 23 sierpnia zawitam na prawie tydzień do Krakowa, mega się cieszę! ;) Tym samym, wraz z HonneyBunny udowodniłyśmy, ze Jelenia Góra to najbardziej stylowe miasto na świecie :p.

Ps 2. Ktoś pod ostatnią notką pytał się mnie w jaki sposób schudłam - ponieważ dostawałam takich pytań b. dużo na poprzednim blogu i dostaje je też teraz, również temu niesłychanie ważnemu (...) etapowi mojego życia poświęcę notkę, wiem że nie możecie się doczekać ;)